Pokolenie Erasmusa. Teraz Wy!

W dniu 12 listopada 2012 roku na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego odbył się wykład Czy pokolenie Erazmusa uratuje Europę?, który zapoczątkował oficjalnie cykl szkoleniowy Tak Dla Europy. Prelegentami spotkania byli Poseł na Sejm RP Agnieszka Pomaska, przewodnicząca sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej oraz Jarosław Makowski, szef Instytutu Obywatelskiego. Wskutek przegłosowania propozycji zmiany regulaminu przez uczestników spotkania, doszło do pierwszego losowania biletu na wycieczkę studyjną do Brukseli. Zasada ta będzie obowiązywała także podczas kolejnych czterech wykładów. W celu wyświetlenie zdjęć, proszę kliknąć tutaj.

Ponadto zachęcamy do lektury tekstu autorstwa Jarosława Makowskiego, przybliżającego treść poniedziałkowego wystąpienia.

Pokolenie Erasmusa. Teraz Wy!

Dziś wolni tak naprawdę nie są ci, którzy mówią „więcej, więcej, więcej”, ale ci, którzy mają w sobie na tyle siły i wiary, by powiedzieć: „dość”. Koniec z obojętnością!

Do tej pory to socjologowie ekscytowali się tzw. straconym pokoleniem. A politycy, jak jeden mąż, bali się tego stwierdzenia niczym diabeł święconej wody. Zmowę milczenia przerwał Mario Monti, premier Włoch. Swoim młodym współobywatelom zakomunikował: „Jesteście straconym pokoleniem”. A dokładnie: „Przykra prawda jest taka, że przesłanie nadziei w znaczeniu transformacji i poprawy całego systemu można skierować do pokoleń młodych ludzi dopiero za kilka lat”.

Analogiczne zdanie mogliby dziś wygłosić zarówno kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji François Hollande czy premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Monti przetarł szlak. Oznacza to, że europejscy przywódcy za chwilę będą powszechnie głosić „dobrą nowinę”, żeby młodzi ludzie zapomnieli o życiu, jakim cieszyli się ich rodzice. Do wczoraj ich motto mogło jeszcze brzmieć: „Jutro będzie takie jak dziś. Tylko lepsze”. Teraz już nikt nie ma złudzeń: „Jutro będzie takie jak dziś. Tylko gorsze”.

Jakim prawem obecni przywódcy Unii odbierają całym pokoleniom nadzieję na lepszą przyszłość? Czy jest dziś ktoś, kto może przywrócić wiarę w „europejskie marzenie”?

Postawny sprawę ostro: za obecny kryzys Europy odpowiedzialność ponoszą dzisiejsze elity polityczne i intelektualne. Jest to pokolenie przywódców, które dorastało w „kryształowym pałacu”. Ale, co ciekawe, cieplarniany klosz, pod jakim żyli, ciesząc się dobrobytem i bezpieczeństwem socjalnym, wcale nie był ich dziełem.

Wczoraj Schröder i Blair, dziś Merkel i Hollande, dostali go w spadku od swoich poprzedników. I okazali się zaledwie sprawną „spółdzielnią spożywców”, jak by powiedział Zygmunt Bauman, konsumującą cudzą pracę i pławiącą się w nie swoim sukcesie.

Europę tworzyło i budowało pokolenie, dla którego wciąż żywe było piętno historii, która nosiła dramatyczne imię: Auschwitz. Projektodawcy Unii, Konrad AdenauerRobert Schuman czy Alcide De Gasperi , rozumieli, że tylko działając wspólnie, mogą zbudować coś trwałego i dobrego. Słowa Jezusa, które składają się na zasadę solidarności: by „jeden drugiego brzemiona nosił”, były – choć nie bez trudności – przekuwane w ciało. A europejska solidarność okazała się błogosławieństwem.

Dzisiejsze elity rządzące Europą żyły w zupełnie innych warunkach – cieszyły się bezpieczeństwem, pokojem i systematycznym podnoszeniem jakości życia całych społeczeństw. Był to efekt budowy rozumnego państwa dobrobytu. Ten sukces sprawił, że Europa Zachodnia już od połowy lat 60. skupiła się coraz mocniej na osiągnięciach gospodarczych. Motorem tych zmian były głównie Niemcy Zachodnie.

Jak to się stało, że po tak spektakularnym sukcesie Europy jesteśmy dziś świadkami jej spektakularnej być może klęski?

Doprowadziło do tego przekonanie obecnych elit, że one tylko dziedziczą Unię po swoich przodkach, a nie, że pożyczają ją od swoich dzieci. Zachowują się więc jak opisywany przez Clausa Leggewiego i Haralda Welzera w znakomitej książce „Koniec świata, jaki znamy” młody proekologiczny niemiecki przedsiębiorca z klasy średniej, który w swojej 20-tysięcznej gminie sprawił, że na spotkania na rzecz polityki klimatycznej przychodziło około stu osób. To dużo. Ale po spotkaniu przy piwie inicjator akcji opowiadał, że właśnie kupił audi RS 6 z silnikiem o mocy 580 KM – najlepszą limuzynę, jaka była dostępna na rynku. Po co? Bo, jak powiedział: „To ostatnia okazja. Za kilka lat i tak nie będzie można takimi jeździć”.

Stan ducha i intelektu ludzi, którzy dziś kierują Europą, można sprowadzić do następującej zasady: „Korzystajmy z życia, ile się da, bo za chwile po EU zostaną zgliszcza”. 

Gdzie tkwi największy, najbardziej dotkliwy problem współczesnej Europy? Widzimy go dziś na ulicach i placach naszych miast. „Mamy prawo głosu, ale nie mamy pracy” – krzyczą młodzi bezrobotni. Mamy demokrację, ale nie mamy chleba i mieszkań. Oto na naszych oczach w siłę rośnie prekariat. Kto wchodzi w jego skład? Celną i krótką odpowiedź daje Guy Standing, autor książki „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa”: „Właściwie każdy” (zob. www.praktykateoretyczna.pl )

Trzon prekariatu tworzą ludzie młodzi. I jedyne, co słyszą z ust swoich przywódców, to, że są „straconym pokoleniem”, że Unii grozi rozpad, że państwo musi spełniać oczekiwania rynków i instytucji finansowych, bo inaczej czeka nas katastrofa. Wszystko to sprawia, przekonuje Standing, że prekariuszki i prekariusze zdradzają poczucie alienacji i instrumentalizacji, w którym muszą działać. Działania i postawy wypływające z niepewności prowadzą do oportunizmu. Nie wisi nad nimi „widmo lepszej przyszłości”, powiada Monti, jakby się naczytał Standinga, które dawałoby im poczucie sensu, że to, co mówią, robią czy czują dziś, wywoła silne lub wiążące oddziaływanie na ich długofalowe relacje. Prekariat, notuje Standing, doświadcza obecnie „czterech A”: gniewu (anger), anomii, czyli niepewności (anomie), niepokoju (anxiety) oraz alienacji (alienation).

Co jest owocem takiej atmosfery społecznej? To „Rozjuszony Obywatel”, którego w działaniu zobaczyliśmy z całą mocą w ubiegłe lato na ulicach Londynu, jak plądrował miasto. To młodzi, „nowi biedni”, którzy nie mają nic wspólnego z bezbronnymi bezdomnymi, jakich spotykamy na Dworcu Centralnym w Warszawie. „Nowi biedni” uzbrojeni są w najnowsze gadżety i noszą markowe ciuchy.

Ale nie dajmy się zwieść. „Nowi biedni” mają dość środków, by wegetować, ale za mało, by myśleć z nadzieją o jutrze. To pokolenie z perspektywą długotrwałego bezrobocia lub godzenia się na prace dorywcze, grubo poniżej ich kwalifikacji i ambicji. A taka sytuacja rodzi w nich wściekłość i gniew.

Pytanie, przed jakim dziś stoimy, nie jest nowe, choć nowe musimy znaleźć odpowiedzi. Brzmi: jak przekuć miecze na lemiesze? A dokładniej: jak przekuć wściekłość na odwagę?

Po pierwsze, nie zapominajmy, że odwaga myślenia bierze się z odwagi patrzenia. Dlatego powiedzmy mocno: „nie bójmy się naszej nienawiści”. W sytuacji, w jakiej się znajdujemy, mamy do niej prawo. Jest tylko jeden warunek: nasz gniew, nasz bunt i w końcu naszą nienawiść musimy skierować nie przeciw drugiemu. Ona nie może być wymierzona przeciw mojemu bliźniemu, gdyż wtedy rzeczywiście pożar gasilibyśmy benzyną. Zamienilibyśmy nasz świat w absolutne piekło. Nienawiść i gniew, który obecnie noszą w swoich sercach miliony młodych Europejczyków, musimy skierować przeciw obojętności. Dziś nasz imperatyw kategoryczny brzmi: „Nienawidzę swojej obojętności”.

Po drugie, Claus Leggewie w słynnej już książce „Mut statt Wut” („Odwaga zamiast wściekłości”) pisze swoisty dekalog (cały znajduje się na www.instytutobywatelski.pl), jak można naprawić nasz dzisiejszy świat i ocalić demokrację. Kluczowe jest ósme przykazanie: „Yes, we must! (…) Wielkie zmiany wymagają jednak konstruktywnej fantazji i inicjatywy, a także rozważenia, co jest ważniejsze – bezpośrednie uniknięcie zła czy długotrwałe dobro w bardziej odległej przyszłości i otoczeniu”. Kto musi dokonać swoistego przewartościowania w „europejskiej świadomości”? Kto sprawi, że nie egoizm, ale solidarność, nie zabójcza konkurencja, ale współpraca, nie zysk, ale zrównoważony rozwój staną się ponownie drogowskazami, którymi podąży Zjednoczona Europa?

1. My, społeczeństwo, musimy odzyskać inicjatywę.
2. Trzeba wyrażać swoje oburzenie, gdy ludzie są poniżani i obrażani.
3. Każda polityka jest lokalna.
… – Wszystkie przykazania Clausa Leggewie

Powiedzmy najpierw, kto z pewnością nie jest w stanie tego zrobić, zarówno ze względów moralnych, intelektualnych, jak i duchowych. Otóż rewolucji w sferze ducha, gdyż prawdziwa rewolucja – jak pouczał ks. Józef Tischner w „Etyce solidarności” – zawsze dokonuje się na planie duchowym, nie przeprowadzą dzisiejsi przywódcy Europy. Ci od dwóch lat ratują Unię tak skutecznie, że za chwilę po wspólnej Europie zostanie tylko wspomnienie. Obecni liderzy nie tyle są rozwiązaniem problemów, przed jakimi staje Unia, ale są ich głównym źródłem. Żądać od Merkel czy Hollande’a, że nas z tego kryzysu wyciągną, to tak jakby żądać od niewidomego, by rozprawiał o obrazach impresjonistów.

A więc, zapytacie, kto? Jakkolwiek szaleńczo to zabrzmi, to sądzę, że ostatnią deską ratunku dla Europy jest pokolenie Erasmusa. Projekt, który, jak słyszymy od unijnych technokratów, jest na tyle ekstrawagancki, że być może należy go w ramach „oszczędności” zlikwidować. Bo dlaczego niby płacić z unijnej kasy na stypendia młodych Europejczyków, którzy – jak wieść gmina niesie – spędzają ten czas tylko na zabawie oraz balangach. Z drugiej strony, czy konferencje, debaty i wyjazdy studyjne eurokratów, plus koszt ich obsługi, finansowane z naszych podatków, lepiej służą jedności Unii niż fundowanie młodym ludziom doświadczenia studiowania i życia poza granicami ich krajów?

Pokolenie Erasmusa to ci, którzy żyją z wizją braku pracy. Doświadczają kryzysu nadziei. Jednocześnie jest to pokolenie, które poznawało różnorodność Europy przez kontakty ze swoimi rówieśnikami. Pokolenie, które uczyło się żyć tanim kosztem, gdyż dostawało niskie stypendia. Pokolenie, które przez swoją beznadziejną sytuację rozumie to, co wielki czeski filozof Jan Patoeka nazywał „solidarnością wstrząśniętych”. To wspólnota losu sprawia, że pokolenie Erasmusa wie, iż kończy się świat, jaki znamy.

Co się zaczyna? Przyszłość jest w naszych rękach. Przychodzi bowiem czas, żeby dokładnie tak jak „pokolenie naznaczone Auschwitz”, dzisiejsze „stracone pokolenie” zaczęło budować nową Europę. Potrzebujemy więc nowej polityki postępu, która nie opierałaby się na logice wzrostu, ale na radykalnym z nią zerwaniu.

Dziś wolni tak naprawdę nie są ci, którzy mówią „więcej, więcej, więcej” („więcej zakupów”, „więcej życia na kredyt”, „więcej dewastacji Matki Ziemi”), ale ci, którzy mają w sobie na tyle siły i wiary, by powiedzieć: „dość!”.

Im bardziej jednak będziemy się domagać nowego postępu, tym bardziej będą dobiegać do nas pytania stawiane przez polityczną, medialną i finansową elitę: „Czego wam jeszcze potrzeba, byście przestali protestować i stawiać żądania?”. Parafrazując słowa pastora Martina Luthera Kinga ze słynnego przemówienia „I have a dream”, musimy odpowiedzieć: nie będziemy zadowoleni, gdy za kryzys finansowy, spowodowany chciwością bankierów, płacić muszą tylko ludzie biedni.

Nie będziemy zadowoleni, gdy nasze demokratycznie wybrane rządy ratują z naszych pieniędzy prywatne banki, a nie ratują miejsc pracy. Nie będziemy zadowoleni, gdy nie stać nas na dobrą edukację dla naszych dzieci. Nie będziemy zadowoleni, dopóki nie zbudujemy zrównoważonego rozwoju – gospodarczego i społecznego.

Pokolenie Erasmusa, wiem, że jesteście bez pracy, że konsekwentnie odbiera się Wam nadzieję na lepszą przyszłość, ale dziś jesteście ostatnią szansą dla Europy. Jeśli nie Wy uratujecie Unię, to kto? Jeśli nie dziś, to kiedy? Zróbcie to dla siebie i Waszych dzieci. „Europejskie marzenie” jest w Waszych rękach.

autor: wł, Jarosław Makowski
źródło: wyborcza.pl/instytutobywatelski.pl